„Od kiedy to robisz?” zapytałem cicho.
Zawahała się. Lauren wtrąciła się.
„Już ci mówiłam” – powiedziała Lauren, a jej głos nabrał słodkiego tonu, który zawsze wydawał się o jedną nutę za wysoki. „Ona nie potrafi usiedzieć w miejscu. Ciągle powtarza, że chce czuć się częścią domu, częścią rodziny. Po prostu daję jej coś do roboty”.
„Daję jej coś do roboty.”
Jakby mówiła o zwierzęciu domowym.
Zamknęłam oczy na sekundę, a w tej ciemnej przestrzeni lista wspomnień ułożyła się jak elementy układanki, których nie chciałam ułożyć:
– Nietknięte butelki z lekami na stoliku nocnym mojej matki, bo „nie chciała być kosztem”.
– Sposób, w jaki budziła się wolniej, pocierając kolana i mówiąc: „To tylko wiek, nie martw się”. –
Sposób, w jaki jej oczy milkły, gdy pytałam: „Wszystko w porządku, mamo?”, a ona zawsze odpowiadała: „Wszystko w porządku, mijo, skup się na pracy”.
Myślałem, że problemem są pieniądze. Myślałem, że rozwiązaniem są lepsi lekarze, ładniejszy pokój i większy komfort.
Nigdy nie przyszło mi do głowy, że problemem może być kobieta, z którą dzielę łóżko.
Otworzyłem oczy i spojrzałem prosto na Lauren. Zaufanie, którym kiedyś ją darzyłem, teraz było kruche i wątłe.
„Naprawdę myślisz, że to normalne” – zapytałem powoli – „żeby kobieta po siedemdziesiątce klęczała i szorowała podłogę w twojej łazience, mając moje dzieci przywiązane do pleców?”
Przewróciła oczami. „Danielu, nie dramatyzuj. Dorastała ciężko pracując. Nie jest ze szkła. A to jej wnuki. Uwielbia z nimi przebywać. Od kiedy to przestępstwo?”
Odwróciłam się do mamy i delikatnie objęłam jej twarz dłońmi. „Powiedz mi prawdę, mamo. Czy chciałaś tu dzisiaj być w ten sposób? Tak czy nie”.
