Wjechałem do garażu i wszedłem do domu bocznymi drzwiami. Gdy tylko przekroczyłem próg, poczułem coś dziwnego. W domu panowała cisza, ale nie ta spokojna. To była cisza, która sprawiała wrażenie, jakby coś ukrywała.
Rzuciłem teczkę przy stole przy wejściu i zrzuciłem marynarkę. Byłem w połowie luźniejszego krawata, kiedy to usłyszałem – cichy, niemal zerwany dźwięk. To nie był płacz dziecka. Ani telewizor.
Ciche, stłumione skomlenie.
Dochodził z korytarza, niedaleko łazienki dla gości. Zmarszczyłem brwi. Ta łazienka była zazwyczaj nieskazitelnie czysta, niemal na pokaz. Nikt z niej tak naprawdę nie korzystał.
Potem usłyszałem inny dźwięk.
Klik. Klik. Klik.
Ostry, rytmiczny dźwięk wysokich obcasów na płytkach.
Lauren.
Jej głos brzmiał tak głośno, że aż łzawił. Gładki, ostry, każde słowo przecinało powietrze lodowatą nutą.
